Kogo najczęściej ścigamy?

money-837376_1280

Muszę przyznać, że jako windykator z wieloletnim już stażem powinienem chyba nienawidzić swojej pracy. Stykam się w niej na co dzień z ludzkimi dramatami osób, które bardzo często popadły w pętlę zadłużenia wyłącznie z tego powodu, że są zbyt biedne na to, by móc wyżyć ze swoje emerytury czy też renty. Tych jest mi najbardziej szkoda i przyznam z ręką na sercu, że staram się walczyć o nich i o to, by mogli w bezpieczny sposób, bez niepotrzebnych nerwów spłacić swoje długi.

Są jednak też tacy – i tych też mnóstwo razy ścigałem, którzy z niewiadomych powodów, jakby zapominają o swoim długu i udają że go nie ma. To dla mnie zdumiewająca postawa. Ja nazywam takich ludzi strusiami. Dlaczego? Bo chowają głowę w piasek, kiedy tylko na horyzoncie pojawiają się jakieś problemy. Co lepsze – nie odbierają żadnych telefonów, co jeszcze bardziej świadczy o ich zaciętości i determinacji w walce o to, by wyeliminować problem zadłużenia ze swojego życia. Na szczęście – dla wierzyciela oczywiście – my tak łatwo nie odpuszczamy. Po prostu chcemy dać szansę na uczciwe i dogodne spłacenie zadłużenia. Nie będziemy jednak robić tego w nieskończoność. Kiedy nasze pokojowe metody przestaną działać, do gry wkracza komornik, który nie ma już żadnych skrupułów.

Efekty jego pracy są znacznie lepsze – po prostu ściąga należność z czego się da, jeśli trzeba to nawet w asyście policji. Z kim więc lepiej się dogadać? Z nami czy z komornikiem? Dla mnie odpowiedź jest jednoznaczna, ale chyba mimo takich oczywistości, moja praca nigdy nie przestanie mnie zaskakiwać.